Czy są jakieś granice w działaniu na korzyść klienta? Oczywiście, ale kto by się nimi przejmował – a już na pewno nie Clement Vallandigham, adwokat jednorazowy.
 

Kariera polityczna

 
Był to amerykański polityk i adwokat, specjalizujący się w sprawach karnych. Jego życie to wylęgarnia ciekawostek – był bardzo ekspresyjnym przeciwnikiem Abrahama Lincolna (którego oskarżał o bycie absolutnym tyranem) i przeciwnikiem powszechnych poborów do wojska podczas wojny konfederacyjnej. Bardzo głośnym przeciwnikiem, bo ostatecznie skończył z wyrokiem za zdradę ojczyzny, ale o tym za chwilę.
 
Należał do partii Demokratów – z jej ramienia rozpoczął karierę polityczną w 1845 roku, gdy dostał się do legislatury stanu Ohio. W 1856 roku startował do Kongresu, przegrał wybory niewielką ilością głosów. Chyba się z tego powodu nie ucieszył, bo odwołał się do Komisji Wyborczej Izby Reprezentantów i… wygrał. Udowodnił nieprawidłowości podczas liczenia głosów. Od 1856 roku zasiadał więc w Kongresie. Jego kariera polityczna trwała praktycznie do 1863 roku – wtedy rozpoczęły się jego problemy związane z procesem o zdradę.
 
Zdrada była trochę naciągana, bo poszło o słowa jakoby „król Lincoln” miał nie walczyć o jedność przyszłych USA tylko o zniesienie niewolnictwa – kilka dni po wypowiedzeniu tych słów został aresztowany i szybko osądzony. Sąd wojskowy orzekł, że ma on zostać osadzony w więzieniu wojskowym w Fort Warren w Massachusetts na czas trwania wojny secesyjnej. Wyroku w całości nie odsiedział, ponieważ Abraham Lincoln nakazał go deportować na tereny zajęte przez konfederatów. 
 
Nawiasem mówiąc to, jak potoczyła się jego kariera polityczna jest naprawdę osobliwe. Naprawdę rozpoznawalną w USA osobą stał się dopiero po procesie. Wtedy to przez amerykańską prasę przetoczyła się głośna dyskusja o granicach wolności słowa i wypowiedzi, a także o tym, jakie są granice wykorzystywania aparatu państwa do własnych celów politycznych (w kontekście Abrahama Lincolna). Ktoś mógłby pomyśleć, ze taki rozgłos będzie tylko służył naszemu bohaterowi. 
 
A tu klops, bo po procesie o zdradę stanu startował jeszcze w wyborach na gubernatora stanu Ohio, ale wyraźnie przegrał z Johnem Brough’em. Później konspirował w ramach organizacji „Synowie Wolności”, którym miał przywodzić (ale zręcznie wywinął się od kary za konspirację), próbował też sił w wyborach do Senatu oraz Izby Reprezentantów, ale za każdym razem wybory przegrywał.
 
 

Poglądy

Vallandigham był zwolennikiem niewolnictwa. Jego zdaniem niewolnicy powinni wykonywać „brudną robotę południa”. Jednocześnie był bardzo silnym zwolennikiem istnienia i przestrzegania praw konstytucyjnych. A ponieważ ówczesna Konstytucja niewolnictwa nie zakazywała, to, jego zdaniem, rząd federalny nie posiadał uprawnień do zniesienia niewolnictwa. 

Zadziwiająco prawostronne argumenty jak na demokratę, prawda? 

Jednocześnie, stanowczo opowiadał się nie tylko przeciwko Abrahamowi Lincolnowi, ale także równouprawnieniu czarnoskórej ludności zamieszkującej Stany Zjednoczone. Jego zdaniem ludzie ci nie tylko nie byli równi białym, ale nawet nie powinni posiadać praw wyborczych i podstawowych wolności obywatelskich. 

Był to więc dość typowy, konserwatywny Amerykanin połowy XIX wieku.

Śmierć

No ale wróćmy do historii jego efektownego końca. Mając 50 lat, w 1871 roku, bronił oskarżonego o zabójstwo Thomas McGehean’a. Do morderstwa miało dojść podczas bójki w barze w jednej z miejscowości stanu Ohio. Thomas McGehean był jednym z pięciu napastników, którzy wpadli do baru w niespecjalnie pokojowych zamiarach i to na niego padło oskarżenie, jakoby miał z zimną krwią zastrzelić Thomasa Myersa, oddając strzał w jego brzuch z rewolweru. Thomas McGehean utrzymywał, że ofiara… zastrzeliła się sama i miał na to silny argument – otóż nikt nie widział go z bronią. Nikt, oprócz Jacka Garvera, wspólnika w napadzie, który utrzymywał, że broń w jego ręku widział. Dziś spekuluje się, że poszedł on na układ z prokuraturą.
 
Ofiara zabiła się sama. No fajna linia obrony tylko… jak to udowodnić?
 
Nie było przecież kamer monitoringu, instytucja biegłego zbyt dobrze wtedy nie funkcjonowała a świadkowie, zaaferowani barową bójką, mieli prawo nie widzieć zdarzenia. Pozostało przeprowadzenie eksperymentu procesowego. Problem w tym, że w XIX wieku nie znano jeszcze eksperymentów procesowych w dzisiejszym rozumieniu – w sterylnych warunkach laboratorium, popartych później opinią biegłych. Eksperyment trzeba było przeprowadzić na sali sądowej.
 
Mecenas Vallandigham postanowił taki eksperyment przeprowadzić samodzielnie. Jego klient oświadczył, że do wystrzału doszło w czasie, gdy Tom Myers podnosił się z kolan (być może po otrzymaniu od kogoś ciosu w czasie bójki). Adwokat przygotował więc pokaz, który zaplanował na dzień 16 czerwca 1871 roku w hotelu The Golden Lamb. Wziął więc nienaładowany rewolwer, przyklęknął po czym podnosząc się z kolan… oddał strzał.
 
Taki prawdziwy strzał, bo rewolwer okazał się być nabity. Adwokat pomylił pistolety. Kula przeszyła żołądek i najprawdopodobniej skończyła lot w okolicach pęcherza pana mecenasa. Adwokat zmarł następnego dnia na zapalenie otrzewnej.
 
Co na to ława przysięgłych? Otóż… nic.
 
Takie nowatorskie podejście do przeprowadzenia eksperymentu procesowego sprawiło, że przysięgli nie byli w stanie wydać werdyktu. Sprawę więc przeniesiono do innego hrabstwa, gdzie ostatecznie Tom Myers został uniewinniony i zwolniony z aresztu – nie nacieszył się jednak życiem na wolności zbyt długo. Niespełna cztery lata później został zastrzelony w swoim własnym domu.
 
No nie wiem jak Wy, ale ja jestem pod wrażeniem poświęcenia naszego bohatera. I jego skuteczności też, bo obronienie człowieka oskarżonego o zabójstwo to jest naprawdę duże osiągnięcie dla obrońcy.
 
Jednocześnie, tak sobie myślę, o ileż ciekawsze mogłoby być życie prawników, gdyby na wokandzie w Polsce można było zabawić się w prowadzenie tego typu eksperymentów?